Archiwum czerwiec 2002


cze 19 2002 Childkiller 1
Komentarze: 9

    Do Klamath dotarłem w 3 dni po opuszczeniu Arroyo. Było to pierwsze miasto jakie widziałem w życiu. W przypadku Klamath określenie ”miasto” to  może przesada (znajduje się tam zaledwie parę budynków m.in. sklep, noclegownia, łaźnia i kilka zdewastowanych chat), ale dla mnie przysłowiowego tribala wszystko było wielkie i nowoczesne.

-          Witam w Klamath przybyszu, nie znalazł byś paru kapsli dla starego farmera? – z zamyślenie wyrwał mnie głos siedzącego na zagrodowym płocie dziadka -

-           Przepłukałbym sobie gardło – dokończył i spojrzał na mnie wyczekująco.

Po dokładniejszym przyjrzeniu  dostrzegłem, że nie był wcale taki stary, miał najwyżej 40 lat, ale po wieloletnim przebywaniu na słońcu i wystawiony za działanie promieniowania wyglądał na 60.

-          Spadaj dziadygo -  odparłem po (krótkiej) chwili namysłu. – Nic ode mnie nie dostaniesz

wtedy jeszcze nie wiedziałem, że każde miasto ma takiego swojego „dziadka klozetowego”, który wita przyjezdnych i za parę kapsli może dostarczyć wielu użytecznych informacji, które pozwalają niejednokrotnie na uniknięcie kłopotów w danym mieście.

Poza tym, moi głodujący współplemieńcy wyprawili mnie na poszukiwanie GECK-a zaledwie  z paroma kapslami w kieszeni. Tym bardziej nie zamierzałem ich marnować na syntetyczny bimber dla jakiegoś moczymordy.

-          W porządku chłopczyku – wydzedził przez zęby – rób jak chcesz. Wiedz tylko, że my tu nie lubimy skąpych dzikusów.

-          Wbijam w to – odparłem i powoli ruszyłem w stronę zdezelowanego, drewnianego szyldu oznaczającego Hotel.

Moja pewność siebie musiala wyprowadzić go z równowagi, gdyż rzucił za mną jakies przekleństwo i kopnął z wściekłością belkę od płotu. Zrobił to jednak tak nieudolnie, że usłyszałem zaraz krzyk bólu. W tym momencie nie wytrzymałem i ryknąłem głośnym, szczerym śmiechem, zostawiając za sobą zwijającego się z bólu, potwornie wściekłego pijaka...

...Przed zajazdem natknąłem się na prawdziwego olbrzyma. Chociaż sam nie jestem ułomkiem (185 wzrostu, 85kg) to  wyglądałem przy nim jak mikrus. Miał na oko 210 cm i ważył pewnie ponad 140 kg. Chociaż jego postura powinna budzić przynajmniej respekt, miał niesamowici łagodne oczy, z których wyczytałem, że mogę czuć się bezpiecznie, o ile sam go nie skrzywdzę.

Wyciągnąłem manierkę i zacząłem pić. Wielkolud przyglądał mi się, raz po raz przełykając ślinę.

-          Chcesz łyka? – to mówiąc, podałem mu manierkę. Olbrzym wziął ją bez słowa i pociągnął dwa ogromne łyki. Po chwili oddał mi całkowicie opróżnioną.

-          Thorr dziękuje, Thorr lubi Wodza – rzekł Duży.

No ładnie, pomyślałem, nawet upośledzony farmer poznaje, że jestem tribalem.

-          Śmierdzę jakoś, czy co? – pomyślałem głośno.

-          Yhhhyy?- najwyraźniej nie dosłyszał

-          Nie ważne, po prostu Chosen, a nie żaden Wódz, ok.?

-          Wódz wybrany z plemienia? (Chosen od choose – wybierać, taka mała gra słow w moim wykonaniu :)

-          Eh, nieważne, nazywaj mnie jak chcesz – dałem za wygraną

-          Wódz zabawny zdążył jeszcze powiedzieć Thorr, zanim wybuchnął głośnym śmiechem. Śmiał się tak mocno i szczerze, aż z oczu popłynęły mu łzy.

Nagle, momentalnie spoważniał

-          Wodzu pomożesz Thorrowi? Thorr tak bardzo prosi. Thorr się boi. One mają takie duże żądła – zadziwiające, mogłem zaobserwować jak szybko łzy szczęścia zmieniają się w łzy strachu i bólu.

-          Ok., pomogę -  odparłem sam się sobie dziwiąc – tylko o co chodzi? – sądziłem, że Thorr pewnie poprosi mnie o przegonienie jakiegoś molerata bul stara gigantycznych mrówek spod łóżka i jak się okazało niewiele się myliłem....

-          Thorr pokaże, wódz pójdzie – to mówiąc chwycił mnie za rękę i zaprowadził na obrzeża „miasta”, gdzie piastował opiekę nad niewielkim (10 sztuk) stadkiem bydła.

Dochodząc na miejsce ujrzałem iż jedna krowa padła, a prawie wszystkie mają na nogach ślady potwornych ukąszeń. Dostrzegłem także to, czego tak bardzo obawiał się mój Duży przyjaciel. Wokół ciała martwej jałówki krążyła rodzinka skorpionów urządzających sobie uczte.

-          A wiec to cię tak przeraziło wielkoludzie – pomyślałem odbezpieczając pistolet....

 

...Gdy już było po wszystkim krzyknąłem do Thorra: - Możesz już odsłonić uszy, nie będę więcej strzelać (krowy nawet nie drgnęły)

-          Wszystkie nie żyją

-          Chodź sam sprawdź

Olbrzym podszedł do pobojowiska, obejrzał dokładnie ciała ( nie omieszkał nawet dźgnąć dla pewności każdego z martwych skorpionów patykiem) po czym splunął na ścierwa i szybko odskoczył, jakby bojąc się, ze profanacja ich odwłoków sprawi, ze ożyją :)

-          Thorr dziękuje, wódz dobry – to mówiąc przycisnął mnie do siebie z taka siła, ze poczułem trzeszczenie żeber, po czym podniósł do góry na wysokość twarzy i obdarzył śliniącym całusem w czoło.

-          Thorr kocha wodza -  rzekł na koniec

-          Ok., ok., starczy tych czułości – odparłem lekko zakłopotany.

 

Wtedy również dostrzegłem obserwujące nas 2 postacie. Byli to identycznie ubrani, łudząco podobni do siebie mężczyźni.

Thorr również ich zauważył, gdyż z jego czerstwej wielkiej twarzy znikł uśmiech.

-          Kto to? – spytałem

-          Bliźniacy – rzekł Thorr wydymając wymownie policzki (jakby to tłumaczyło wszystko).

-          Co oni tu robią?

-          Chcą ukraść moje krówki, Thorr się ich boi  jego spojrzenie było równie żałosne, jak wtedy gdy prosił mnie o ochronę przed skorpionami.

-          Nikt ci niczego nie zabierze wielkoludzie (swoją droga taki mocarz mógłby bez problemu skręcić kark mi, nie mówiąc już o tych dwóch typkach) – pogadam z nimi.

 

Podszedłem do bliźniaków. Nie sprawiali wrażenia gości z którymi chciałoby się pograć wieczorem w karty lub zalać do nieprzytomności syntetyczną whisky. Wyglądali raczej na bezwzględnych i chciwych lichwiarzy, z gatunku takich którzy sprzedadzą swoją matkę, jeśli da się na tym zarobić.

Na pierwszy rzut oka wyglądali identycznie (te same kręcone włosy, długi haczykowaty nos, nawet zmarszczki identycznie porozmieszczane). Oprócz tego obaj nosili przeciwsłoneczne okulary i ubrani byli w identyczne kombinezony robocze, z naklejonym na piersi imieniem :) (nie pamiętam jak się nazywali, ale pewnie równie identycznie, coś jak : Chip i Dale:)

Wyglądali naprawdę groteskowo. Właśnie zamierzałem zapytać, czy jak posuwaj panienkę (chociaż wyglądali mi na takich, co raczej zadowalają się nawzajem, no cóż wszystko zostaje w rodzinie :P) to się w trakcie zmieniają, gdy jeden z nich (bodajże Chip) rzekł:

-          Pomagasz temu przygłupowi?

-          Nie, przecież nawet nie znam twojego brata – wycedziłem i wyprostowałem się czekając na reakcje bliźniaków

Dale chciał coś odburknąć, ale Chip przytrzymał jego rękę i udawał, że nie wie o co chodzi

-          Wyglądasz mi na rozsądnego gości – mówił – chcesz zarobić?

-          Wybaczcie panowie, ale nie jesteście w moim typie

Tę uwagę również zignorował i ciągnął dalej:

-          Robota jest prosta, wystarczy tylko, że „przekonasz”(to ostatnie słowo wypowiedział ze szczególnie silnym naciskiem), tą bezmózga górę mięśni do odstąpienia nam stada. Płatne 100kapsli, po robocie. I nie przejmuj się jeśli uszkodzisz Thorra, jest sierotą, ma tylko zgrzybiałego dziadka, nikt się po niego nie upomni. To jak, wchodzisz w to? My tu poczekamy i popatrzymy

-          Hmm... po dłuższym zastanowieniu...... pierdol się, albo lepiej swojego braciszka, jak wolisz -  powiedziawszy to obróciłem się i ruszyłem z powrotem w stronę Thorra.

Bliźniacy chyba nie takiej odpowiedzi oczekiwali.....

....Wszystko potoczyło się błyskawicznie.........C.D.N

 

chosen_one : :
cze 03 2002 Aktualizacja
Komentarze: 2

O fajnie ze ktoś to wogóle czyta :)))

Cześć 3 jest już gotowa, ale nie mam czasu i ochoty żeby przepisac (wg. mnie jest marna), wiec aktualizacja bedzie jak...bedzie :) 

chosen_one : :